Sam wyjazd na Bali był zupełnym przypadkiem, bilety kupione kilka dni przed wyjazdem w dobrej cenie. Lot na 2 tygodnie z Warszawy do stolicy wyspy kosztował 1699 zł – co jak na lot bezpośredni i to Dreamlinerem jest ceną lepiej niż przyzwoitą. W tym krótkim wpisie chciałam podzielić się z Wami na “na gorąco” pierwszym dniem na wyspie.
14 godzin w metalowej puszce
Sam lot trwał 13h 40 min. Niestety nie należał do najkrótszych i w pewnym momencie masz ochotę powiedzieć „stop”. Pokładowa rozrywka jest na dobrym poziomie i wypełnia godziny spędzone w samolocie. W klasie ekonomicznej każdy na swój ekran wraz z pilotem oraz dostajemy jednorazowe słuchawki. Podczas lotu są do dyspozycji filmy, muzyka, seriale oraz gry. Fotele rozkładają się do takiej pozycji, że po tak długim locie kręgosłup nadal działa prawidłowo.
Przy końcowej fazie lotu dostajemy do wypełnienia deklarację celną i o ile nie przemycamy ludzi, broni czy materiałów wybuchowych, to przejście przez kontrolę bezpieczeństwa jest już formalnością. Po wyjściu z samolotu udajemy się na wbicie wizy (bezpłatnej) i oddanie deklaracji, wychodząc z lotniska witają nas uśmiechnięte miny Balijczyków z radosnym pytaniem „taxi?taxiiiii?”.
Za przejazd z lotniska do hotelu – 11 km, oraz po wielkich targowaniach skończyło się na kwocie 150.000 rupii (około 40 zł) z wyjściowej dwa razy większej. Starszy Pan zaprowadził mnie do taksówki i zawiózł do hotelu. Pierwszym moim zaskoczeniem były kilometry na wyspie. W teorii nawigacja pokazuje nam 8-9 minut, w praktyce jedziemy 30-40 minut. Nie ma ani przesadnego ruchu, ani koszmarnej nawierzchni. Bali podobno takie jest. Powolne, nieśpieszne.
Pierwsza faza zwiedzania Bali – rozpoczęłam od zwiedzania jej dołu, jednym słowem nie będę robić nic poza zwiedzaniem kolejnej plaży i odkrywania kuchni balijskiej.
Skuterem przez wyspę
Plan zwiedzania jest bajecznie prosty-skuterem przed siebie. Sam skuter, to też dobra historia. Wiedziałam, że koszt wypożyczenia skutera o pojemności 125 cm, to około 12-15 zł na dzień. Ponieważ przyjechałam do hotelu później niż planowałam, to zgodziłam się wypożyczyć skuter w ciemno za oczywiście wyższą kwotę, bo 25 zł za dzień. Szczerze mówiąc nie liczyłam na skuter prosto z salonu z przebiegiem 100 km, ale to, co dostałam jest złem wcielonym.
Wyobraźcie sobie skuter, około 10 letni z przebiegiem prawie 100 tys km. Światła są, ale tylko długie, tak jasne, że wkładając zamiast żarówki świeczkę efekt mógłby być lepszy, hamulce są, a właściwie jedynie przedni, bo ten tylni dziewictwo stracił dość dawno temu i poszedł w zapomnienie i nigdy już nie odzyskał sprawności z przed lat. Kask jest, ale patrząc się na niego czułabym się bezpieczniej jeżdżąc w czapce z daszkiem. Ale… dosyć marudzenia, wyspa czeka :).
Balijskie jedzenie
Już godzina 14 (na Bali w stosunku do czasu polskiego jest +6h) wybiła, brzuch przypomniał sobie o głodzie. Zabrałam więc moją czarną Hondę na wyprawę w poszukiwaniu knajpy. W podróży często korzystam z opinii restauracji, które są w serwisie TripAdvisor. Pech chciał, że obie knajpy były zamknięte. Nie mając wyjścia, udałam się do knajpy na zachodnim wybrzeżu. Nic specjalnego, zwykłe stoliki i przepiękna młoda dziewczyna, która od samego progu biegła z menu. Zamówiłam wegetariańskie curry z tofu i warzywami. Było naprawdę smaczne, ale jak się okazało później stosunkowo drogie. Jedna porcja kosztowała około 9-10 zł i to było naprawdę ok, ale wielkość porcji, to nie jest taka jak w Polsce, że po schabowym myślimy o poluzowaniu paska o jedną dziurkę. Tutaj danie główne, to coś pomiędzy dużą przystawką, a połową rodzimej wielkości.
Lokalna kuchnia
Kolejna część dnia upłynęła na wylegiwaniu się w słońcu, które jak się okazało bardzo szybko zachodzi. Naprawdę nie sądziłam, że słońce powie dobranoc przed 19. Ponieważ nie byłam w stanie wytrzymać w hotelu, postanowiłam zobaczyć wyspę dalej i zjeść kolację. Tym razem czarny demon zaprowadził mnie na wschodnie wybrzeże. Przejeżdżając przez dziesiątki knajp, jedna zwróciła moją uwagę. Wyróżniała się olbrzymim tłumem lokalnej społeczności, a jak wiemy, tam gdzie są tubylcy, tam jest dobrze!
Nieskromnie powiem, że nie myliłam się. Niezawodny instynkt przetrwania, przy wieczornym głodzie sprawdził się w 100%:) Starsza Pani patrząc się na mnie zasugerowała, żebym zdegustowała jej dwa spécialité de la maison. Naprawdę nie chciałam zjeść dwóch porcji, ale ona miała taki miły wzrok, że ćwiczenia z asertywności postanowiłam porzucić na ten moment.
Szczerze? Jedzenie wygląda trochę, jak zbiórka tygodnia z talerzy odgrzana w 600 watach w mikrofali, ale uwierzcie mi…to tylko pozory. Może tych dań nie jemy oczami ale innymi zmysłami. Sama nie potrafię odpowiedzieć na pytanie DLACZEGO to było aż tak smaczne, ale kompozycja wszystkich składników była niebiańska. Jeśli kiedykolwiek pojedzenie na Bali zacznijcie swoją kulinarną przygodę od tej kobiety. Ona naprawdę potrafi gotować i oddaje całą siebie na talerzu. Zapomniałabym dodać o cenie. Za dwa dania zapłaciłam „aż” 9 zł.
Jl. Kuruksetra No.820, Benoa, Kuta Sel., Kabupaten Badung, Bali 80361
Tak oto upłynęły pierwsze godziny na wyspie, jeśli macie pytania to śmiało zadawajcie w komentarzach:)
Zostaw odpowiedź